czwartek, 6 lutego 2014

Jak zgrzeszyć w Sephorze online? Moja propozycja: Benefit SUGARlicious

W związku z otwarciem internetowego sklepu Sephory (witamy w XXI wieku!) postanowiłam pokazać Wam, co ciekawego można tam kupić. Sephora, jako wyłączny dystrybutor marki Benefit w Polsce, kusi bogatą benefitową kolekcją, którą z powodzeniem poznaję dzięki zestawom miniatur. Jest to dobra opcja, jeśli chcemy w krótkim czasie odkryć jak najwięcej produktów danej firmy, a benefitowe zestawy są naprawdę sensowne. Poza tym fajna oprawa graficzna cieszy oko, a ja lubię, gdy ono się raduje.


Mój SUGARlicious służy do upiększania ust i policzków, a skusiłam się na niego, bo rozwiązywał dwie kwestie naraz: chciałam przetestować słynny rozświetlacz High Beam i poznać Benetint (od początku planowałam przelotny romans zamiast stałego związku, dlatego był daleeeeeko, daleko na liście zakupów). Na High Beam nigdy nie mogłam się zdecydować, bo rzadko używam rozświetlaczy i wiedziałam, że się zmarnuje – data przydatności od otwarcia to tylko 6 miesięcy, a cena: 115 zł za 13 ml. Tutaj High Beam ma pojemność 4 ml i jak najbardziej jest do zużycia. Równie mała butelka kryje w sobie BeneTinta, co w zupełności wystarczy do swobodnego nacieszenia się nim. 

SUGARlicious mnie zauroczył, a przy okazji odnalazłam fantastyczny róż dzienny, ale to już historia, którą opowiem Wam innym razem :). Stonowane odcienie mają nadać skórze naturalny, świeży wygląd, co u mnie wiecznie jest na topie i po okresowych kolorystycznych odpałach z podkulonym ogonem powracam do wszystkiego co nude, fresh i natural. W skład zestawu wchodzą: – róż w płynie Benetint, 4 ml – rozświetlacz High Beam, 4 ml – róż Sugarbomb, 3 g – błyszczyk Sugarbomb Ultra Plush, 6,5 ml – pędzel do różu. Myślę, że 129 zł za ten komplet to dobra, uczciwa cena, oczywiście w zestawieniu z cenami pełnowymiarowych produktów. Nie tylko kosmetyki wewnątrz pudełka są interesujące. Zobaczcie: 

Producent dołączył „Tips&Tricks”, czyli szybki kurs obsługi otrzymanych poprawiaczy urody. Z przyjemnością przejrzałam te porady i warto było – choćby po to, żeby upewnić się, że nie wykonuję którejś czynności w idiotyczny sposób. Szczególnie przydał mi się punkt pierwszy dotyczący aplikacji tinta. Nigdy wcześniej nie pracowałam z tego typu kosmetykiem na policzkach, dlatego warto było skonsultować podpowiedzi intuicji z założeniami twórców. Aha, z dedykacją dla wszystkich nieanglojęzycznych producent dorzucił biało-czarny świstek z tłumaczeniem. Jest brzydki, to za karę. 

Po zapoznaniu z literaturą fachową naszym oczom ukazuje się spore lusterko, co jednoznacznie, bez zastanowienia oceniam jako fajne_i_w_ogóle. Kurs makijażu można wyciąć i schować do pamiątkowego albumu. Gdyby nie lusterko i pudełko zamykane na magnes, pewnie już dawno wyjęłabym wszystkie elementy i powtykała je tu i ówdzie. No ale skoro to wszystko takie urocze, dopracowane i... dopasowane, żal stosować separatystyczne praktyki. 

Róż Sugarbomb nie zdobył mego serca od pierwszego wejrzenia. Popatrzyłam na niego i stwierdziłam, że na bank będzie pomarańczowy i obleśny, a w najlepszym razie okaże się zupełnie niespecjalny. W praktyce jest piękny, delikatny i niezwykle naturalny, uwielbiam go, ale więcej pokażę Wam może za jakiś czas w oddzielnym poście. W każdym razie jeśli szukacie nieinwazyjnego, dyskretnego podkreślacza policzków, który przy okazji rozświetla, z ręką na sercu mogę Wam polecić właśnie Sugarbomb. Nie jestem tylko pewna, jak sprawdzi się w trudniejszych dla mojej cery czasach (na przykład latem) – rozświetlanie na pewno uwydatnia problemy smalcowo-trądzikowe, więc zastanów się, droga Czytelniczko, może nie twój ci on. Moja jasna, poprawiona Effaclarem K cera jest obecnie niezwykle ukontentowana. Nie próbowałam bawić się dołączonym do zestawu pędzelkiem, bo do aplikowania różu używam zwykle okrągłych końcówek, a poza tym po co tracić czas na wypierdka, gdy obok stoi pękaty, szklany słój wypełniony po brzegi profesjonalnym sprzętem malującym :). Pędzel z zestawu może się za to przydać w podróży – wydaje się wcale niezły. 

A to moje prawdziwe powody zakupu SUGARlicious. Okazały się ciekawymi umilaczami codziennego samoupiększania, ale cieszę się, że mam je w wersji mini – ten rozmiar jest naprawdę wystarczający. Benetint ma cudowny, różany zapach i chociaż nie jestem wielką miłośniczką różanych kosmetyków, ten wywołał we mnie sensualny odlot. Często odkręcam butelkę tylko po to, żeby go powąchać. Jeśli chodzi o działanie, jest zupełnie przyzwoite – na ustach po roztarciu kilku kropli mamy delikatny róż, efekt można stopniować. Przy większym nasyceniu koloru efekt bardzo przypomina flamastry do ust. Po pierwszych testach zrezygnowałam ze stosowania go na policzkach – ładnie się rozprowadza, ale za bardzo przypomina mi moje naturalnie przyjarane naczynkowe policzki. No wiecie, wychodzą takie... wypieki. I nie podoba mi się, że jest gorzki. High Beama odpieczętowałam niedawno i wciąż uczę się go prawidłowo stosować. Na cerze mieszanej z tłustą strefą T wszelkie rozświetlacze to spore ryzyko i na pewno nie można z nimi przesadzać. O High Beam napisano już wiele, więc powiem tylko, że w porównaniu z podróbką Technic High Lights efekt na skórze moim zdaniem jest... taki sam. Zeswatchowane na nadgarstku wyglądają nieco inaczej – High Lights ma mniej subtelne drobinki, ale po roztarciu naprawdę nie widzę różnicy, więc może nie warto przepłacać? Na pewno oba rozświetlacze dają bardzo ładny efekt. Błyszczyk Sugarbomb Ultra Plush ma niewyczuwalne na ustach drobinki, które fundują nam metaliczny połysk. Prezentuje się ciekawie, a najfajniejszy efekt daje użyty po zagruntowaniu Benetintem. Wszystkie przedmioty zebrane w SUGARlicious mają razem sens i moim zdaniem warto zainwestować 129 zł w ten zestaw. Jeśli nie do końca odpowiada Wam charakter tego kompletu, w ofercie Benefit są też inne: koralowy goTROPICORAL, bardziej różowy feelin'DANDY. Myślę, że przy odrobinie zaangażowania każda z Was znajdzie swój powód do grzechu rozpusty! To co, napełniamy koszyczki?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz